niedziela, 14 października 2012

Rozdział 8. Żadna praca nie hańbi.



Mathias wszedł do biura Stowarzyszenia już o 6 rano. Portierka uśmiechnęła się do niego.
-Dzień dobry, panie Sakai - powiedziała z radością i podała mu kubek kawy. -Jak zawsze jest pan punktualnie.
-A ty jak zawsze masz dla mnie kawę - zaśmiał się.
Witali się tak standardowo, każdego poranka. Ona musiała być w pracy o tej godzinie, a on po prostu był pracoholikiem. Kochał swoją pracę, zwłaszcza dlatego, że dzięki niej poznał masę ciekawych ludzi i zwiedził prawie całą galaktykę.
Gdy wszedł do swojego biura, otworzył okno, by wpuścić do środka świeże, rześkie powietrze i usiadł za biurkiem. Gdy komputer się włączał, Mathias, popijając kawę, przeglądał teczki kandydatów, którzy mieli dziś pojawić się w Stowarzyszeniu. Miał wybrać dwoje z nich, po miesiącu, a po dwóch pozostać przy jednym, który zostanie jego następcą. Wybierano tylko najlepszych, więc lista wyróżnień i ocen nie robiła na nim wrażenia. Chciał wiedzieć, jakimi osobami były te trzy dziewczyny i dwóch chłopaków.
No i się zjawili punkt ósma w holu. Całą piątka rozglądała się po pomieszczeniu z zaciekawieniem.
Mathias zszedł do nich, poprawiając krawat.
Przyglądał się wszystkim jednocześnie, ale też każdemu z osobna, nim wyszedł zza jednego z licznych weneckich luster.
-Witajcie - przywitał się ciepło.
Jedna z przybyłych osób, Rose, spojrzała niego beznamiętnie. To ta cholera jedna zajmowała JEJ miejsce.
-Jestem Mathias Sakai i przez najbliższy miesiąc do mnie będzie należała ocena waszej pracy. Nie lubię tego robić, ale niestety, muszę.
- Taka praca - powiedziała Rose.
Miała może z 16 lat, długie, blond włosy, była wysoka i miała zgrabne nogi. Na sobie miała białą bluzkę, dżinsową spódniczkę przed kolano oraz... kowbojki.
Jednak jego uwagę przykuła dziewczyna o długich, czarnych lokach, które sięgały jej pośladków. Miała na sobie mini i ogromny dekolt. Mathias chrząknął.
-Obowiązuje was strój, jednakowy dla wszystkich - zaznaczył.
-Nuda - czarnowłosa spojrzała na niego zalotnie.
- Po co? - zainteresowała się Rose, spoglądając na niego znad notatnika.
-Żebym miał łatwiejsze zadanie i mógł zachować obiektywizm. I żeby chłopcy nie czuli się przegrani, bo nie mają kobiecych atutów - puścił XXom oczko, a tamci uśmiechnęli się niepewnie.
- O Boże - Rose przewróciła oczami i wróciła do pisania.
-Cóż, takie dostałem wytyczne z góry.
No i był biseksualny, soł i tak mieli równe szanse, nie?
- Mhm, czyli góra myśli, że będziesz nas wykorzystywać do seksu - stwierdziła Rose, nie patrząc na niego.
-Niestety, jeśli któreś z was przyszło tu z założeniem, że tak uda się wam mnie "kupić", proponuję kupić pierwszy lepszy brukowiec, gdzie znajdziecie zdjęcia mojej narzeczonej i mnie - wzruszył ramionami. -Oczekuję pełnego zaangażowania, 200 % normy.
Rose uniosła brew, a potem znowu coś kreśliła w notesie.
- Gratulacje.
-Okej. To zapraszam na przejście się po biurze. Każde z was będzie przychodziło wpierw przez jeden dzień w tygodniu, a następnie dostanie swój własny tydzień.
Wszyscy ruszyli za swoim mentorem. Zapowiadała się niezła zabawa.
Pokazał im biurka, archiwum, zaplecze i pokój socjalny. Na inne pomieszczenia nie mieli autoryzacji.
-Dopiero te dwoje z was, które przejdą ten casting, dostaną swoje własne karty do czytnika i będą mogli zobaczyć komnatę Mistrza.
-Szkoda - powiedział jeden z chłopaków.
- Więc co teraz?
-Czworo z was mogę zwolnić na dziś, jeśli ustalimy kolejność, w jakiej będziecie przychodzić w tym tygodniu.
- Jak to rozstrzygniemy?
-Pozostawiam to wam do wyboru - powiedział, jednocześnie uważnie ich obserwując. Jeśli dobrze pójdzie, wybiorą nieoficjalnego lidera grupy.
- Papier, kamień, nożyczki? Imiona na karteczkach, losowane w miseczce? Rzucamy monetą? Kto dalej splunie? Idziemy na bilarda?
-Może niech pierwsze trzy dni przychodzą dziewczyny, bo kobiety mają pierwszeństwo - zaproponował blondyn. -Ja przyjdę w piątek, kolega w czwartek. Panie zdecydują o dzisiaj, wtorku i środzie.
-Bardzo dobry pomysł, panie - Mathias zerknął w notatkę - panie Roberts.
- No dobra, idźcie już sobie - powiedziała Rose, robiąc notatki w notatniku, który na okładce miał czarną skórę. - Mogę być pierwsza. I z głowy.
-Okej, panno...
- Quinn - w końcu spojrzała swymi zielonymi oczami w jego niebieskie czy jakie on tam sobie miał.
Niebieskie.
-Przepraszam, panno Quinn, nie doczytałem.
Uniósł brew.
-Nie oczekuję tytułowania - powiedział cicho. -Proszę zachować się odpowiednio i służbowo, okej?
Rose odwróciła wzrok w swój notatnik. Nie zrozumiał ironii.
- Od czego mam zacząć?
-Od tego, że chciałbym cię lepiej poznać, panno Quinn.
Wszyscy już sobie poszli, to mogła mówić.
- Roaseanne Quinn, lat 16, uczennica Podniebnego Liceum na Grenlandii na Ziemi.
- W dokumentach jest wszystko, co powinieneś wiedzieć. Nie pijam kawy. Kawa zabija.
Uniósł brew.
-To wiem z dokumentów - zaprowadził ją do siebie i zaproponował kawę.
Uniósł znów brew. Okej. Laska była zarozumiała i arogancka. Co z tego, że seksowna.
-Skoro tak uważasz - wzruszył ramionami. -Tam jest biurko dla ciebie. Weź dokumenty i posegreguj je - powiedział chłodno.
Już wiedziała, po co oni robią takie konkursy. Żeby te biedaki jak ona musiały zamiatać ich brudy. Ech.
Usiadła przy biurku. Nim jednak zabrała się do pracy, znowu nabazgroliła w notesie. Dopiero potem zaczęła wykonywać swój "obowiązek".
Obserwował ją. I zapisywał swoje spostrzeżenia.
A Rose odgarniała co chwilę wymykające się kosmyki włosów za ucho. Raz po raz uśmiechała się. Nie, żeby tam było coś zabawnego. Tak po prostu się uśmiechała (tak, to było dziwne, przecież od XXI w. nikt się nie uśmiechał bez przyczyny).
Okej, była ładna. Nawet bardzo. Podobały mu się jej włosy. Była tez seksowna. A gdy ktoś zapukał do drzwi, szybko porzucił myśli o niej.
-Proszę.
Do środka weszła drobna, figlarna dziewczyna o kasztanowych włosach, o łagodnym, zielonym spojrzeniu.
-Cześć, Mat - powiedziała miękko i na chwile ich usta złączyły się w lekkim pocałunku. -Ojej, ktoś tu jest!
-tak, to jedna z kandydatek na mojego zastępcę. Darlo, poznaj pannę Quinn.
Rose spojrzała na nią.
- Dzień dobry - a potem wróciła do swojego zadania.
Darla uniosła brew.
-Okej. Słuchaj, mam dla ciebie te materiały - podała mu teczkę. -I niestety, musze odwołać dzisiejszą randkę. Tata wyjeżdża do Aspen i prosił, bym pojechała z nim.
-Jasne.
Jakoś nie czuł żalu.
No, Rose przynajmniej się przywitała. No cóż. Na chwilę oderwała się od segregowania śmieci i zakreśliła coś w notatniku.
Gdy Darla wyszła, Mathias zerknął na zegarek.
-Jesteś głodna?
- Trochę jestem. Kiedy przerwa?
-Właśnie miałem iść po lunch. Przynieść ci coś, panno Quinn?
- Dwie duże bułki z ziarnami dyni z szynką, serem, sałatą i ogórkiem. I herbatę rumiankową.
-Okej - sięgnął po swoją marynarkę. -Masz apetyt - przyznał z uśmiechem.
- Mam - potwierdziła. - Lubię takie jedzenie na lunch.
Roześmiał się.
-To fajne, jak kobieta ma apetyt - przyznał. -Wracam za 10 minut.
- Jasne.
Wyszedł. Idąc, myślał o niej. Była seksowną kobietą, ale nie w jego typie. Nie lubił aroganckich i zarozumiałych bab.
Chyba jeszcze nic nie widział.
Wrócił z zakupami. Podał jej torebkę, a sam usiadł za biurkiem i wyjął kanapkę.
Rose ze spokojem otwarła przeźroczystą folię i zabrała się za jedzenie.
- Smacznego.
-Dziękuję, nawzajem - uśmiechnął się.
- Co będę robić po przerwie?
-nauczę cię, jak wprowadzać dokumenty do archiwum.
- Okej - zjadła bułeczki, popiła herbatką i zabrała się za pisanko w notatniku, póki Mathias, ekhem, znaczy jej szef, jeszcze wcinał.
Zastanawiało go, co też ona tam skrobała. Cóż. Regulamin tego nie zabraniał.
-Panno Quinn, proszę tu podejść.
Rose wstała i podeszłą do niego spokojnym krokiem. Stanęła przed nim, zaplatając łapki na podołku.
Obrócił monitor w jej stronę.
-Szare to sprawy zamknięte. Czerwone to otwarte, fioletowe dotyczą ludzi na wyższych stanowiskach i oznaczają wewnętrzne dochodzenia. Tych nie wolno pani czytać.
- Jasne, się wie - uśmiechnęła się lekko.
-Okej. Zielone oznaczają sprawy nieletnich. Zazwyczaj nieświadome użycie Fluxa.
- Okej, rozumiem.
-Zajmiesz się tym - polecił i sięgnął po swój terminarz. -A ja pójdę zapytać o coś Mistrza.
- Okej - wróciła na swoje miejsce i standartowo zajęła się notatnikiem. Potem obczaiła sprawy komputerowe.
-Mogę cię o coś zapytać?
- Jeśli musisz...
-Co tak notujesz?
- Nie notatkuję.
-Coś tam wiecznie skrobiesz.
- Rysuję - odpowiedziała i spojrzała na niego krótko.
Uniósł brew.
-Okej, szanuję twoją prywatność, panno Quinn.
- Proszę się nie martwić, jestem skupiona na pracy - zapewniła go.
-Oczywiście, wierzę ci, panno Quinn - zapewnił ją.
Uśmiechnęła się do niego niczym mała dziewczynka, a potem spojrzała w monitor.
Wyszedł i nie było go prawie godzinę.
Rose w tym czasie skończyła robić swoje. Ciekawe czy w ogóle zrobiła to dobrze...
gdy wrócił, wyglądał na zmęczonego.
-Możesz już iść do domu - powiedział cicho.
- Stało się coś? - uniosła brew wyżej.
-Kłopoty z jedną z filii. Mistrz musi wyjechać na kilka tygodni i okazuje się, że prócz egzaminowania was muszę poprowadzić Stowarzyszenie.
- A... no cóż... to powodzenia?
-Przyda się - puścił jej oczko. -Odprowadzę cię do wyjścia, panno Quinn./
- A może jakoś mogę pomóc? - zaproponowała, kiedy już szli.
-Dziękuję, ale to dopiero gdy będę zmuszony wybrać kogoś z was - westchnął.
- No dobra, warto było zapytać - wzruszyła ramionami. - No to widzimy się za tydzień.
-Jasne. Przygotuj szaty, powinny już wtedy do was dotrzeć - obdarzył ją ciepłym uśmiechem.
- Świetnie! - ucieszyła się. - No to do widzenia - i zniknęła w tłumie.
Odprowadził ją wzrokiem, a potem wrócił na górę, zając się sprawą potrójnego zabójstwa mało znanych piłkarzy..